Wielkanocne tradycje
Wielkanoc to najstarsze i najważniejsze święto dla chrześcijan. Jego termin jest ruchomy; może przypaść najwcześniej 22 marca, zaś najpóźniej 25 kwietnia. Obchodzone przez wieki, ukształtowało wiele zwyczajów ludowych, kultywowanych z pokolenia na pokolenie, takich jak śniadanie wielkanocne, pisanki, święconka, palmy wielkanocne, śmigus – dyngus.
Krzewieniu owej tradycji pięknie służy konkurs na koszyk i babę wielkanocną „W bukszpanowej ozdobie”, organizowany rokrocznie przez Gminny Ośrodek Kultury, z licznym udziałem pań z kół gospodyń wiejskich. Również tegoroczna jego edycja zgromadziła w Domu Ludowym w Nowej Wsi reprezentacje wszystkich kół KGW z terenu gminy, a także kilku stowarzyszeń.
Pokazy konkursowe swoich kół, zachwalały kolejno: Zofia Ataman z Trzebowniska, Renata Górak z KGW nr 2 Nowa Wieś, Teresa Pierzchała – KGW 1 Nowa Wieś, Wiesława Guzek – „pierwsze” KGW Jasionka, Cecylia Baran z Wólki Podleśnej, Stanisława Kluz – KGW 1 z Łukawca, Danuta Polak – KGW Stobierna, Zofia Kurowska z Zaczernia, Anna Kuźniar – Łukawiec 2, Jolanta Gaweł – Jasionka 2, Jadwiga Szponar z KGW Tajęcina, Maria Kloc - ze Stowarzyszenia „Wszyscy Razem” z Łąki oraz Danuta Bereś z Terliczki.
Gośćmi imprezy były panie z grupy „Lasowiacy” z Baranowa Sandomierskiego; zaprezentowały one zwyczaje wielkanocne tamtego regionu. Jury nie miało łatwego zadania, dlatego werdykt był oczywisty: na pierwsze nagrody zasłużyły wszystkie zespoły. Ksiądz proboszcz stoły i jadło poświęcił. Każdy więc, smakując mógł poświadczyć, że decyzja jury była naprawdę sprawiedliwa.
Zebrani mogli też pogratulować ciekawych prac dziewczętom ze Stowarzyszenia Pomocy Dzieciom i Młodzieży Sprawnej Inaczej z Trzebowniska, które przywiozły m.in. kolorowe palmy. Poniżej prezentujemy fotograficzną relację ze spotkania w Nowej Wsi. Relacji tej towarzyszą fragmenty książki Bronisława Jakubowskiego „Wólka Podleśna”, najlepszej monografii z naszego terenu wydanej w ostatnich latach. Wybraliśmy właśnie fragmenty opisujące przygotowania do Świat Wielkanocnych oraz ich przebieg w Wólce lat międzywojennych minionego wieku.
Już w pierwszym dniu postu, czyli w środę popielcową, obowiązywał post ścisły. Można było spożyć jedynie dwa posiłki w ciągu dnia bez omasty. Był to jałowy żur z ziemniakami i gotowana kapusta z fasolą, też na jałowo (…). Indywidualnie i zbiorowo śpiewano w rodzinach wielkopostne pieśni religijne. Innym przejawem wzmożonej pobożności było uczestnictwo nie tylko we Mszy niedzielnej ale i w wielkopostnych nabożeństwach o nazwie „Gorzkie żale”.
Sporo czasu przed Wielkanocą zajmowało młodym wólczankom przygotowanie pisanek z kurzych jaj. Korzystano z dwu technik. Pierwsza polegała na tym, że na skorupce jaja wylewano ozdobne wzory woskiem, a następnie gotowano je w wodzie z łupinami cebuli. Skorupka jaka uzyskiwała kolor jasno brązowy. Zaś pod woskiem pozostawały jasne kontury. Po ostudzeniu, zdejmowano z jaja wosk, w ten sposób otrzymywano wzorzystą pisankę. W technice drugiej, jajo gotowano w wodzie z rozpuszczonym barwnikiem do tkanin lub z kolorową bibułą. Na zabarwionej jednolicie skorupce wydrapywano rylcem rozmaite wzory.
Gdy córki zajęte były pisankami, starsze gospodynie podejmowały trud pieczenia. Baranki wypiekano w blaszanych formach o długości 30 centymetrów. Jeśli w rodzinie było kilkoro dzieci, każdy otrzymywał swojego baranka. Oprócz pisanek i baranków, koniecznie należało przygotować gomółki. Jako surowiec służył dobrze wyrobiony ser z jajkiem, solą i kminkiem. O powodzeniu decydował proces suszenia gomółek; raptowne przygrzanie powodowało ich pękanie. Układano je w szeregu na gzymsie wielkiego pieca i schły sobie spokojnie przez kilka a nawet kilkanaście dni.
Ciekawym zwyczajem było chodzenie przed Wielkanocą tzw. żaczków. Były to w większości dzieci z bardzo ubogich rodzin. Szły od domu do domu i prosiły o mały chlebek, jajko, o gomółkę, rzadziej o pieniążek.
W niedziele palmową świecono palmy. To były wiązanki wierzchowatego kwiatostanu trzciny rosnącej w tutejszej okolicy na podmokłych lub słabo przepuszczających wódę gruntach . Do tej wiązanki dołączano kilka gałązek kłującego jałowca i gałązek iwy z baziami. Tak przygotowaną i poświęconą w kościele palmę przechowywano w gospodarstwie przez cały rok, co miało chroni przed nieszczęściem.
W Wielki Piątek dorośli mężczyźni i nastoletni chłopcy, których nazywano podrostkami, biegli o świcie co tchu w płucach do rzeki, potoku a nawet do sadzawki, aby umyć ręce, nogi i twarz, a gdy warunki były znośne zakosztować kąpieli w lodowatej wodzie. .Cały ten zabieg miał chronić przed chorobami w ciągu całego roku.
W Wielką Sobotę o brzasku wyruszaliśmy do kościoła w Stobiernej na obrzęd święcenia wody i węgla ze spalonej tarniny. Wodę do poświecenia gromadzono w dużych drewnianych kadziach, ustawionych za balaskami. Po poświeceniu, zaczynał się wielki rumor, bo każdy młodzian chciał pierwszy napełnić swoją bańkę. Jeszcze większe zamieszanie panowało przy ognisku. Gdy tylko pojawił się w ognisku węgielek, wszyscy chłopcy na wyścigi sięgali po niego, niejeden poparzył dłoń.
Codzienna wyprawa do kościoła była sporym poświęceniem. Trzeba było pokonać czterokilometrową trasę, piaszczystą drogą, miejscami biegnącą w wąwozie. Do tego drogę przecinał potok, który wiosną mocno wzbierał. Wtedy piesi, mimo chłodu, zdejmowali z nóg obuwie i boso brnęli po kolana. Tędy wieziono też zmarłych na parafialny cmentarz.
W Wielką Sobotę, w celu poświęcenia pokarmów, do Wólki przyjeżdżał ksiądz ze Stobiernej. Gospodynie z wypełnionymi koszałkami ustawiały się półkolem na podwórzu szkolnym, a przed nimi dzieci z dużymi, ładnie przybranymi barankami na rekach.(…) Święconkę można było spożyć dopiero w Wielką Niedzielę, po powrocie z Mszy rezurekcyjnej. Wcześniej, gospodarz brał do ręki naczynie z wodą święconą oraz palmę, i skrapiał nią zabudowania i najbliższe pole.
Msza rezurekcyjna zaczynała się o szóstej, aby więc zdążyć do Stobiernej wstawaliśmy koło czwartej. Od razu robiło się we wsi głośno, bo chłopcy rozpoczynali próbę wystrzałów z tzw. kluczy. Pełna kanonada miała miejsce na samej procesji, choć ksiądz srogo tego wzbraniał. W pamięci starszych pozostawał bowiem tragiczny pożar drewnianego stobierniańskiego kościoła, w drugi dzień Świąt Wielkanocnych, 7 kwietnia 1890 roku, spowodowany, tuż po sumie, z wystrzału moździerza. Świątynia spłonęła doszczętnie. W ciągu 2 lat wybudowano nowy kościół, murowany.
Po długo oczekiwanym świątecznym śniadaniu, kiedy ludzie mogli wreszcie posmakować pachnącej kiełbasy i innych wielkanocnych potraw, trwały odwiedziny krewnych i rozmowy na temat trudu codziennego dnia. Spokój i ciszę zakłócały jedynie wystrzały z kluczy i z moździerzy.
Wczesnym rankiem w poniedziałek wielkanocny młodzi wólczanie oblewali się wodą, co w mieście nazywano śmigusem – dyngusem a w Wólce leją. W tym dniu świątecznym organizowano już zabawy taneczne i potańcówki. Bawiono się do następnego ranka, a potem brak snu nadrabiano w ciągu dnia, bo nikt pracy, poza gospodarstwem rodzinnym, nie miał… Tak to bywało w Wólce 80 lat temu….
Tekst i zdjęcia: Ryszard Bereś