Ja jestem przeciw
Ja jestem przeciw
2015-02-20
Już na wstępie chciałbym poinformować, iż obce są mi antyferencowskie fobie. Nie podzielam ocen fabrykowanych na łamach jednego z rzeszowskich dzienników na temat „przestępczej” działalności obecnego prezydenta Rzeszowa. Bo to, z obiektywnym dziennikarstwem niewiele ma wspólnego. Powiem więcej. Znam Tadeusza Ferenca kilkadziesiąt lat, szanuję go jako dobrego gospodarza Rzeszowa, miasta podziwianego w Polsce za porządek, czystość, za piękne kwiaty, eleganckie ulice jak też, co najważniejsze, za nietuzinkowe pomysły inwestycyjne finansowane środkami z zewnątrz. Poważam pana Tadeusza, jako człowieka, bo kiedy byłem w dramatycznej sytuacji życiowej on jeden wyciągnął do mnie rękę. Czy ludzie szanujący się nawzajem muszą myśleć tak samo? Niekoniecznie. Nigdy nie ukrywałem i nie ukrywam zdania, iż w sprawie „zniesienia” mojej gminy jestem PRZECIW. I chciałbym, aby moi rzeszowscy przyjaciele starali się rozumieć również moje racje.
Po pierwsze. Kolejne próby przejęcia przez miasto niektórych terenów z ościennych gmin napotykają od pięciu lat na zdecydowany społeczny opór ich mieszkańców. Zamiast jednak podjąć z sąsiadami sensowny dialog, może nawet wspólne działania i wspólne projekty, słychać jedynie wrogie pomruki i zastraszania: ja ich i tak przyłączę. To wygląda już na dyktat silniejszego. Mam, wrażenie, że włodarze miasta pragną za wszelką cenę udowodnić, kto ważniejszy i lepiej ułożony z warszawskimi decydentami. W tym temacie, ratuszowi specjaliści żyją ambicjami, to teraz dla nich ważniejsze niż autentyczne potrzeby miasta. Taka postawa pachnie arogancją, mocno konfliktuje władze samorządowe stolicy województwa i ościennych gmin. Takie postępowanie nie wróży społecznego spokoju - po obydwu stronach sąsiedzkiej miedzy. Co więcej, w obrębie samych gmin grozi zaszczuciem poszczególnych środowisk, a nawet rozsadzeniem danych społeczności od środka.
Po drugie. Moje obawy, co do przyszłości nie rodzą się na kanwie studiowania tabelek ze stawkami podatków, opłat i innych należności, jakimi próbują oczarować nas strony sporu. A wizja 130 milionowego bonusa? Jeśli to taki smaczny kąsek, to dlaczego jeszcze nikt w Polsce nie sięgnął po ów prezent? Moja niechęć do przesuwania granic wyrasta z czegoś głębszego niż tylko spekulowanie, gdzie zaoszczędzę 30 zł na miesiąc - w gminie wiejskiej czy miejskiej. W czym więc rzecz? Boję się znaczących strat na niwie życia społecznego i kulturowego mojej gminy, utraty jej tożsamości, nadszarpnięcia więzi kulturowych z przeszłością. Obawiam się, wcale nie bezpodstawnie, pożarcia przez miejską cywilizację XXI wieku wielu wartości i przesłań odziedziczonych po przodkach. Czy młodzi potrafią pojąć bojaźń swych Ojców i Dziadków, dla których określenia Kumos, Żytniok czy Suhajcorz były powodem do dumy i satysfakcji?
Już bowiem słyszę argumenty tak często cytowane przez młodych gniewnych, także spod hasła „Zmieniamy Łukawiec”: A czy ktoś w mieście zabroni wam działać w Ochotniczej Straży Pożarnej, zbierać się w kręgu pań z Kół Gospodyń Wiejskich czy przygotowywać nowe wydawnictwa monograficzne? Pewnie nie zabroni, ale też niewiele pomoże, a może nawet skutecznie zniechęci. Znam doświadczenia orędowników „małych Ojczyzn” z Wilkowyi czy Przybyszówki, którym skutecznie wybito z głowy społecznikowskie pasje. Ich potrzeby, ich sprawy i ich finanse stały się dla Ratusza czymś tak drobnym, że aż niezauważalnym i zlekceważonym. Bo, rzeczywiście, gdy ktoś odpowiada za budżet miliardowy, zawracanie mu głowy kwotą 20 tys. potrzebnych na wydawnictwo, jawi się jako zwykła niedorzeczność.
Po trzecie. W życiu samorządowym wielkich aglomeracji, a do takiej aspiruje Rzeszów, coraz mniej miejsca i czasu na tzw. demokrację bezpośrednią. To nie przesada, ale wejście na audiencję do prezydenta miasta a nawet jego zastępców wymaga ustawienia się w wielotygodniowej kolejce. Mieszkaniec Wólki czy Tajęciny mający swój interes do pana wójta, łapie go za rękaw już następnego dnia. I załatwia sprawę, bądź …nie. Wiem co mówię, bo tak z jednej jak i drugiej „kolejki”, przyszło mi korzystać osobiście. Owa demokracja obywatelska urzeczywistnia się również m.in. w prawie obywatela do udziału w posiedzeniach rady. Od czterech lat mam ochotę stale uczestniczyć w comiesięcznych sesjach Rady Gminy. Razem z panem Władkiem z Łąki stanowimy tzw. reprezentację obywateli. Słuchamy, ale też przemawiamy do radnych, gdy wyrazimy takie życzenie, wcale nie czekając na punkt: sprawy różne. Co więcej, nikt nas nie cenzuruje, więc wójt i jego urzędnicy nieraz już narażeni byli na ostrą krytykę z naszej strony. Wspominam o tym mając w pamięci grudniową wizytę obecnej przewodniczącej RG w Trzebownisku na sesji w Ratuszu, gdy podejmowano tam uchwały w sprawie przyłączenia naszej gminy. Wprawdzie przewodniczącą dopuszczono w ostatniej godzinie obrad do mównicy, ale też maksymalnie skrócono to wystąpienie, bo radni … spieszyli się na obiad...
Takie a nie inne powody sprawiają, że mnie nie spieszno do miana mieszczucha – obywatela Rzeszowa. W trwających właśnie konsultacjach, po raz czwarty z rzędu znów będę PRZECIW. Mam do tego prawo, jak każdy mieszkaniec mojej gminy. Zaś moim młodym adwersarzom z Internetu, tak szybko rozdającym ocenki i wyroki pragnę oświadczyć: Nikt mnie do takiej a nie innej decyzji nie zmusza ani niczym nie grozi. To, że piszę w tym miejscu, wcale nie oznacza, że pracuję w Urzędzie Gminy. Nigdy urzędnikiem nie byłem ani nie zamierzam być. W Trzebownisku stoi mój dom rodzinny, tu też pewnie doczekam swych ostatnich dni. Ojcowiznę ma się jedną, jak matkę. Poza tym, dla ludzi mego pokolenia nie wszystko jest na sprzedaż….
I na koniec dodatkowa informacja dla młodych internautów z Łukawca odsądzających mnie od czci i wiary. Razem z łukawskimi kronikarzami przygotowujemy wydawnictwo monograficzne o Waszej wsi. Będzie to już piąta moja książka wydana w minionych czterech latach, poświecona historii mieszkańców naszej gminy. Wydawnictwo o Łukawcu powinno dotrzeć do czytelników na jesieni br. Finansową pomoc w sfinalizowaniu przedsięwzięcia zadeklarowały władze gminy. Choćby z tego powodu mam prawo wierzyć w dobre intencje tutejszego samorządu. Jako dziennikarz, podobne inicjatywy wydawnicze o tematyce miasta składałem niegdyś pod adresem urzędników z rzeszowskiego Ratusza. Pozostały bez specjalnego zainteresowania. Bo też trudno zawracać sobie głowę bzdetami, gdy przed historią odpowiada się za miliardy…
Ryszard Bereś
Czytano: 1324 razy